czwartek, 30 stycznia 2014

Zapowiedź "Historii brzydoty" Wrocławskiego Teatru Pantomimy

Wielkimi krokami zbliża się premiera ”Historii brzydoty” w reżyserii i choreografii Anny Piotrowskiej we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Premiera odbędzie się 7 lutego (piątek) o godz. 19.00 na Scenie na Świebodzkim. Na przedstawienia popremierowe zapraszamy 8, 9 lutego o godz. 19.00.

Spektakl oparty na dziele Umberto Eco nawiązuje do współczesnego postrzegania wizerunku kobiety poprzez wszechobecną promocję powierzchownego piękna w skomercjalizowanym świecie. Ciało staje się podmiotem i przedmiotem przedstawienia, ciało poddane opresji nadzoru, przekraczające granice, ciało, które chce się uniezależnić od fizjologii. Piotrowska zastanawia się jakie opinie na temat anoreksji budują w społeczeństwie jej mitologię. W spektaklu będziemy obserwować konflikt pomiędzy dwiema postaciami: Boginią Aną i jej ofiarami. Reżyser nie tworzy jednak historii kobiet chorych na anoreksję, a ucieleśnia chorobę. Zastanawia się kim jest Anoreksja, co myśli, jak czuje.

"Historia brzydoty"
reżyseria i choreografia, scenografia, światło: Anna Piotrowska
muzyka: Michał Mackiewicz
Kostiumy: Anna Piotrowska/Adam Królikowski
Obsada: Izabela Cześniewicz, Agnieszka Dziewa, Maria Grzegorowska, Agnieszka Kulińska, Monika Rostecka

Maria Grzegorowska jako Anaria w przedstawieniu "Historia brzydoty",
fot. Magdalena Kulak

niedziela, 19 stycznia 2014

Recenzja "Pomarańczyka" - Wrocławski Teatr Współczesny

Niewiele we Wrocławiu możemy oglądać przedstawień teatralnych będących bezpośrednim komentarzem sytuacji politycznej w naszym mieście. Spektakl rozpoczyna się krótkim filmem wprowadzającym w historię pomarańczowej alternatywy, a kończy zdaniem, że Waldemar 'Major' Fydrych znajdował wielu naśladowców i właśnie o takim naśladowcy o chorym ego jest ta opowieść. Pytanie jak w to uwierzyć, skoro scenariusz powstał na podstawie książki Majora "Żywoty mężów pomarańczowych", jego bloga oraz wycinków z gazet dotyczących procesu na linii Biuro Promocji Miasta Majorem?

Czy "Pomarańczyk" jest o Majorze? Jest. Czy ośmiesza go poprzez komiczne wyolbrzymienie, w sposób karykaturalny ukazuje przywódcę Pomarańczowej alternatywy? Tak. Dlaczego Marek Kocot tak nieudolnie broni swojego dzieła przed atakami o upolitycznienie? Być może musi zachować wstrzemięźliwość w stosunku do głównego sponsora swojego pracodawcy. Przez stanie w rozkroku pomiędzy wizją artystyczną, a ugłaskaną wersją traci przede wszystkim samo przedstawienie.

W przedstawieniu Frydrych zachęcony przez dziennikarza przeprowadzającego z nim wywiad przeprowadza z publicznością parahappening, będący pastiszem działań aktywizujących społeczeństwo. Prowokując publiczność na granicy smaku, scena ta jako jedyna broniła idei dramatu, czyli tęsknoty za bohaterami, tymi którzy zostali zepchnięci z cokołu przez zapomnienie, albo za tymi, którzy sami się na nim nie utrzymali. Dlaczego Major nie porwał publiczności? Dlaczego wcześniej szły za nim tłumy, a dziś nie przebija się do ludzkiej świadomości? Czasy się zmieniły. Dziś protest nie jest zabroniony, zatem mniej kuszący.

Marek Kocot stworzył bardzo dobry duet z Aleksandrą Dytko, która przeistaczała się błyskawicznie z dziennikarza w sędzinę, kumpla z czasów studenckich, pułkownik z komisji wojskowej oraz korespondentkę zagraniczną przeprowadzającą niezamierzenie komiczny wywiad z 'Majorem', dopiero co wypuszczonym na wolność za rozdawanie deficytowych towarów (najlepszy duet).

Cytując alter ego Majora "Prawda jest jak dupa, każdy ma swoją". "Pomarańczyk" może i nie zaskakuje formą, nie jest też wykwintnym daniem dla koneserów teatru. To przede wszystkim sprawnie napisana i dobrze zagrana satyra. Niepotrzebnie komentowana tylko pod kątem wątków politycznych, co odstrasza potencjalnych widzów znudzonych ciągłym przekrzykiwaniem zainteresowanych stron na łamach prasy.